czwartek, 24 listopada 2016

Nie opłaca się wywarzać otwartych drzwi

Ostatnio pisałem m.in. o moich przygotowaniach do kolejnego wyzwania jakim był Królewski Półmaraton Krakowski. Dziś z perspektywy czasu chcę się z Wami podzielić moją receptą na sukces jakim było nie tyle przebiegnięcie półmaratonu, ale głównie wynik jaki udało mi się osiągnąć.
Może czas 1h50m nie jest rekordowym czasem, ale z tego co rozmawiam ze znajomymi to jak na 5 miesięcy biegania i 3 miesiące treningów wynik całkiem spoko. W sumie przebiegłem w tym czasie 382 km i schudłem 8 kg. Czy mimo tego byłem skazany na sukces? Nie koniecznie. Mam znajomego, który biega 3 lata średnio 2 razy w tygodniu po 10 km i on na tym samym półmaratonie zrobił życiówkę tj złamał 2h. Zapytacie: jak to? Na pierwszy rzut oka coś tu nie gra, ale po dłuższym zastanowieniu odpowiedz jest prosta: trening treningowi nie równy. Niby oczywiste, ale czy na pewno?
Pamiętacie zapewne moją przygodę w pierwszym moim starcie tj. 10km w Dobczycach. Tam sukces udało mi się osiągnąć dzięki Trenerowi Personalnemu. Postanowiłem iść tym torem i cztery dni po tej "dysze" rozpocząłem treningi pod czujnym okiem trenera. Już od drugiego treningu znienawidziłem go do cna. Poziomi bólu i zniechęcenia osiągnął woje apogeum bardzo szybko. Pomagało zróżnicowanie treningów. Siła biegowa raz w ćwiczeniach, raz w podbiegach. Na różnych tętnach. Interwały raz "choinka" raz tempa, itp. Nawet wybiegi długie przygotowane miałem w sposób zróżnicowany: na stałym tempie średnim, z szybszymi końcówkami, wolny itp. Nie sposób się nudzić, ale zmotywować się do treningu najtrudniej. Działałem głównie na rozpiskach więc na trening zbierałem się sam. Najgorzej było jak lało, jak był ciężki dzień, jak głowa bolała od południa.
Bardzo pomagała mi muzyka. Odpowiednio pod siebie dobierałem ją w zależności od rodzaju treningu i stopnia trudności. Na długich wybiegach na ostatnie kilometry ustawiałem kawałki, które przyprawiają mnie o szybsze bicie serca, o dreszcz związany ze wspomnieniami. Kawałki, które mnie niosły. Bardzo też motywował mnie progres. Widząc swoje wyniki na wadze, na różnego rodzaju aplikacjach, których używałem do monitorowania treningów czułem moc.
Najtrudniejsze jednak było zaufanie Trenerowi. Ponieważ czasem czując większy ból niż zwykle, myślałem: może za ostro, może to za ciężko, itp. Rozmowy z Trenerem pomagały, kolejne kryzysy mijały.
Nastał czas ostatnich 10 dni przed startem. Całkowita zmiana treningów. Wolne bieganie, mikro ćwiczenia. Oj jak się męczyłem na tydzień przez startem jak miałem na treningu zadanie przebiec 15km w bardzo wolnym tempie. Nogi i serducho rwały się do przodu. Na dzień przed startem raptem 2km wolniuteńko w godzinie biegu. Nie do końca wszystko rozumiałem, ale ufałem bezgranicznie.
W końcu przyszedł dzień startu. Zimno, mżawka, ogólnie masakra. Na to mój Trener: "super warunki na życiówkę" Myślę: OK, jedziemy. Po pierwszych km biegło mi się bardzo lekko i szybko zarazem. Mówię Trenerowi, że jest lux, ale boję się że z tym tempem to na 8 km będzie koniec. Znów zakazał mi myśleć tylko go słuchać. Dobra. Jedziemy. Celowaliśmy w złamanie 2h no może jak będzie ok. to 1h55m.
Po przekroczeniu linii mety nasz czas 1h50m40s. Oczywiście moja pierwsza myśl: k***a to tylko 2s na km mogłem złamać 1h50m, no ale żona mówi, że jestem za ambitny. Dziś szanuję ten wynik i wiem, że to niesamowity sukces. Z kim nie rozmawiam, kto biega to słyszę, że to wynik ponad stan. Cieszę się bardzo. Obecnie odpoczywam biegając tylko kiedy mam ochotę. Nie byłbym sobą gdybym zachęcony sukcesem nie poszedł krok dalej. Zapisałem się już na Cracovia Maraton !!! Uważam, że powinno się maraton chociaż raz zaliczyć także od grudnia wracam do treningu.
Jaki wniosek z powyższego nasuwa mi się automatycznie? Tak jak w życiu, jak w biznesie tak i w sporcie. Bez inwestycji w samego siebie nie zajedziemy daleko. Wiara we własne możliwości to jedno, ale realne zasoby muszą być. Nie ma też co wyważać otwartych drzwi i do wszystkiego dochodzić samemu. Dzięki Trenerowi Personalnemu osiągnąłem coś czego nie osiągnąłbym sam, a już na pewno nie w takim czasie.
Także jeżeli macie w otoczeniu swoim ludzi, którzy mogą wam przekazać część swojej wiedzy pozwalając Wam zaoszczędzić czas i pieniądze to na prawdę warto.
Polecam wszystkim.
No i oczywiście dzięki Grzegorz :)
Polecam: Trener Personalny Grzegorz Holewa

środa, 17 sierpnia 2016

Trening ciała, trening ducha

Wiem, wiem, długo nic nie było. Nie zamierzam się tłumaczyć. Jak myślałem o blogu to nie miałem czasu przysiąść jak miałem czas przysiąść to myślałem o czymś innym. Jak to w życiu. Niemniej jednak dziś podczas treningu biegowego coś mnie naszło i jak pomyślałem tak zrobiłem. Siedzę i piszę.
Mianowicie: dobrze zauważyliście powyżej "treningu biegowego". Oczywiście nie trudno się domyślić złapałem bakcyla i wpadłem po uszy. Po zapisaniu się na Dobczycką "dychę" rozpocząłem profesjonalny trening z trenerem personalnym. W tygodniu trzy treningi biegowe (dwa na siłę biegową i jeden długi wybieg) oraz trening cross fit. Ogólnie bomba. Zastanawiałem się jak wytrzyma organizm, ale pod opieką profesjonalnego trenera nie doskwiera mi nic. Oczywiście oprócz treningów jest również dieta. Całość zaowocowała średnio kilogramem na tydzień w dół oraz faktem, że dziś np. długi wybieg to już 15 km. Po debiutanckim starcie w Dobczycach, trener namówił mnie do kolejnego kroku. Jako, że podstawą każdej zmiany jest wyznaczanie sobie celów pośrednich, moim następnym jest Królewski Półmaraton Krakowski. Dobrze widzicie ! pełne 21,975 km !!! nice :)
OK, OK, pochwaliłem się, ale do puenty. Jak w temacie napisałem tak też myślę. W moim przypadku obecnie nie wiem co trenuję bardziej: ciało czy ducha? Czy osiągnięciem moim dziś było przebiegnięcie 15km czy nie poddanie się pokusie odpuszczenia przez 91 min ciągłego biegu?
Tak naprawdę jedno i drugie, ale co jest dla mnie ważniejsze? Myślę nad tym często i coraz częściej zdaję sobie sprawę, że najważniejszy jednak jest duch/rozum/umysł/samodyscyplina/siła woli/konsekwencja. Wybierz sobie odpowiednie. Dla mnie każdego z osobna po trochu oraz wszystkiego na raz, zamiennie. Nie jest prawdą, że ćwiczę ducha od niedawna, robię to już od dłuższego czasu. Mocny przełom nastąpił w marcu, na tydzień przed Wielkim tygodniem, kiedy kierowany ambicją, a potem potrzebą wewnętrzną wyruszyłem w moją pierwszą EDK czyli Ekstremalną Drogę Krzyżową. 42 kilometry marszu w nocy przez lasy, łąki, bezdroża. Prawdziwy test siły każdej ! siły organizmu, nóg, siły woli i każdej innej jaką potraficie sobie wyobrazić i coś jeszcze: mimo, że maszerowałem z żoną i sąsiadem to większość marszu odbywała się w milczeniu. Pomyśl. Zostajesz sam/sama na 10 godzin w nocy gdzieś na ścieżce. Oczywiście całość trasy to w moim przypadku 13 godzin, ale ostatnie 3 godziny, żeby dać radę wspieraliśmy się na wzajem rozmową, żeby na chwilę chociaż zapomnieć o bólu. I przez te 10 godzin najgorszym wrogiem nie jest zimno, wilgoć, głód czy nawet ból nóg, a potem każdej kosteczki od pasa w dół. Najgorszym wrogiem jest umysł, który nieustannie szepce: odpuść, na co Ci to, daj se spokój. Ta noc to była pierwsza poważna bitwa wygrana przeze mnie z samym sobą. Oczywiście wcześniej były inne jak np. rzucenie papierosów, zmiana toksycznej pracy, zmiana otoczenia, ale wtedy raz że nie wiedziałem do końca o co toczy się gra, a dwa miałem dużo wsparcia od najbliższych, którzy wspierali mnie ile mogli. Tu całkowicie sam przed sobą i z samym sobą. Wygrałem. O 11 rano doszedłem do celu. Zmordowany, ale szczęśliwy. W duchu popłakany (no bo przecież faceci nie płaczą;) ) ze szczęścia, wzruszenia i poczucia osiągnięcia celu bez porównania do wszystkich wcześniejszych.
Od tamtego czasu zdecydowanie łatwiej przychodzi mi toczyć potyczki z samym sobą. Może dlatego bieganie póki co przychodzi mi łatwo. Każdy kilometr biegu, każdy jego metr toczę walkę sam ze sobą. Hartuję się. Przydaje mi się to każdego dnia. W walce z pokusami, w wychowywaniu dzieci, w związku. Chcę ćwiczyć dalej moje ciało, ale tak naprawdę wiem, że to środek do ćwiczenia ducha.
Zastanów się jak się ma Twój duch. Czy jest dla Ciebie równorzędnym przeciwnikiem? Czy może jest Twoim "tyranem", a może nawet nie wiesz o jego istnieniu bo tak Cię zniewolił? Zastanów się.
Przyda Ci się ta wiedza i ta siła do życia w taki sposób, że zawsze z dumą będziesz spoglądać do tyłu.
NIE PODDAWAJ SIĘ !!! WALCZ !!! WYGRAJ !!!

czwartek, 19 maja 2016

Co dalej?

Oczyszczony, odpoczęty i "zdrowy" można ruszyć dalej. Wspierany i namawiany przez bliskich zdecydowałem, że czas zająć się sobą i przestać pracować na czyjś sukces. Tak więc po półtorarocznej przerwie wracam na "swoje". Tym razem z doświadczeniami z poprzedniej próby oraz wzmocniony nową wiedzą i z nowymi znajomościami. Konkretnie o nowym projekcie, który rozpocząłem szerzej napiszę w kolejnym poście. Dziś o tym co w drugim zdaniu tj. zająć się sobą.
Oczywiście rozumiem to bardzo szeroko, ale tu i teraz o zmianach w trybie życia. Tzn zmiana w rytmie dnia, w odżywianiu, odpoczywaniu i to co lubię najbardziej więcej sportu !
Od dłuższego czasu oprócz squasha i jazdy na rowerze szukałem czegoś jeszcze. W zeszłym roku była siatkówka, ale grupa się rozeszła i jakoś tak.... Wiele osób namawiało mnie do biegania, ale zawsze wydawało mi się, że to jeden z nudniejszych sportów, o tak biegniesz i tyle. Przy okazji ostatnich zmian zacząłem się nad tym zastanawiać i przypomniałem sobie moje doświadczenie z pływaniem. Krótka historia: z pływaniem miałem to samo co z bieganiem, czyli co jest ciekawego w pływaniu od ściany do ściany? no na pierwszy rzut oka nic. Pewnego zimowego dnia wszechświat jednak zadziałał i w ręce wpadł mi groupon na tanie pływanie w jednej z pływalni. Po szybkim kontakcie ze "szwagrem" (szwagier prawdziwy, bardzo ciekawa postać, zasługuję na oddzielny post, szerzej w następnych postach) ustaliliśmy godzinę i rozpoczęliśmy naszą karierę w wodzie. Początki trudne. Problemy z oddychaniem, okularami, kąpielówki nie modne, woda pod prysznicami za gorąca, a w basenie za zimna. No, ale jako, że groupon kupiony na miesiąc to trzeba wykorzystać. Nie trudno się domyślić, że z tygodnia na tydzień wkręciliśmy się mocno. Już nie 300 m plus rozmowy o wszystkim przez godzinę, ale 1,5 km i bez zatrzymywania. W sporcie zawsze chciałem rywalizować z innymi, to mnie nakręcało, podczas pływania okazało się, że największy przeciwnik to ja sam i każdorazowe pokonywanie siebie o kolejne 100 m to było coś. Pamiętając te doświadczenia czułem, że również spróbuję biegania, czekałem tylko na znak sygnał. Wiedziałem, że w trakcie tak wielu zmian nie trzeba było długo czekać. Długi weekend majowy, objedzony i opity przeglądam facebook'a i trafiam na info, że "szwagier" będzie prowadził trening biegowy. Szybkie pytanie czy dla nie biegających to też i już kilka godzin później w krótkich spodenkach jechałem na miejsce zbiórki. Oczywiście bardzo mi się podobało. Nie wierzyłem, że dam rade. Oczywiście byłem ciągle ostatni, ale sam fakt, że podczas pierwszego biegania dałem radę na dystansie 6km z innymi już biegaczami nakręcił mnie tak mocno, że byłem zdecydowany wejść w to głębiej. Szybkie konsultację i dobrane buty. Rozeznanie kto biega ze znajomych, sąsiadów i pierwsze treningi. Oczywiście jako zadaniowiec musiałem mieć cel. Postanowiłem sobie, że w wakacje wystartuję w biegu na 10km. Nie musiałem nawet szukać. Znów zadziałał "szwagier": na tym biegu debiutowałem, to dobry bieg na start... Dzień później byłem już zapisany.
Kończąc, fajnie jest dobrze wykorzystać moment zmiany w życiu, aby zmiany przeprowadzić szerzej. Życie zawodowe, osobiste, zdrowie czy sport.
Ważne też, aby otaczać się ludźmi, którzy zmotywują, zachęcą.
Dobrze być blisko "dobrych ludzi".
Powodzenia w Waszych postanowieniach, ja się swoich będę trzymał, dziś wieczór trening :)

piątek, 1 kwietnia 2016

"Zdrowie" psychiczne

Gdy "duch" jest już spokojny, a zasady etyczne przewartościowane, często zdarza się, że zauważamy rzeczy, których wcześniej nie dostrzegaliśmy. Złe rzeczy w pracy, w najbliższym otoczeniu czy w rodzinie.
Skupiając się na aspektach zawodowych często przekonujemy się, że zasady panujące w naszej pracy nie pokrywają się z tymi nowymi, wypracowanymi podczas uporządkowania "głowy".
Jakie mamy opcje? Odpowiedź, jest prosta: zmiany muszą postępować dalej.
Przeszedłem dokładnie taki proces. Męczyłem się strasznie pracując na etat gdy dotarło do mnie, że zasady kreowane przez moich przełożonych pozwalają na nie dotrzymywanie słowa, kłamstwo, brak szacunku dla innych pracowników, mówiąc krótko: "pełne bagienko".
Pomyślicie jak tacy przełożeni mogą trwać w jakiejkolwiek organizacji? Po prostu są właścicielami. Podlegając bezpośrednio pod Zarząd spółki nie ma wyższej instancji do której można zwrócić się o wsparcie.
No OK, to co w takim razie można zrobić? Ja wybrałem drogę zgodną z moimi zasadami. Mianowicie uczciwość czy inaczej "gra w otwarte karty". Bez owijania w bawełnę zorganizowałem spotkanie z Zarządem. Jedno, potem drugie, następnie z "pretorianami" Zarządu. Na każdym mówiłem co mi nie odpowiada i dlaczego oraz jak chciałbym to zmienić. Problem w tym, że nie byłem w ogóle zrozumiany.
Oczywiście wyuczony na kursach wiem, że za prawidłowy przekaz odpowiada nadający, no ale "come on" przecież mówiłem o oczywistościach. M.in. o tym, że jak umawiamy się na termin na za dwa tygodnie to nie można po dwóch dniach oczekiwać opracowanego materiału, rugać za jego brak czy nawet karać. O tym, że jak nas (mój oddział) Zarząd nie widzi to my nie śpimy, nie pijemy (alkoholu), nie wykręcamy gniazdek z biura czy nie robimy zakupów z żoną na mieście. O tym, że nie można oczekiwać od nowego pracownika wyników jego pracy (np. sprzedażowych) po 2 miesiącach od zatrudnienia.
Mógłbym wymieniać jeszcze długo. Znajomy kabareciarz po usłyszeniu kilku historii zapytał o wyłączność na potrzeby nowych skeczów. Z boku wyglądało to groteskowo, żałośnie, ale będąc wewnątrz było to dla mnie nie do pojęcia i przede wszystkim nie do zaakceptowania. Jako "najemnik" wynajęty do wykonania określonego zadania (rozwój oddziału w ujęcie finansowym i organizacyjnym), którego po wykonaniu okazało się, że w ogóle nie było nie mogłem pojąć jaki właściciele mają w tym interes? Sabotaż? Choroba psychiczna? Do dziś nie mam pewności.
Więcej tego typu historii opowiem w kolejnych postach bo jest tego dużo, a ja sam po przeszło miesiącu jak odciąłem się od tych ludzi już na chłodno mogę o tym opowiadać.
Jak się domyślacie po 3 miesięcznej próbie porozumienia się z Zarządem odnośnie potrzebnych zmian jadąc do centrali m.in. w temacie ustalenia "co dalej" otrzymałem informacji od organizatora spotkania, że Zarząd nie zamierza na ten temat ze mną rozmawiać bo dla niego jest to ważne "obowiązuję Cię umowa o pracę i proszę ją realizować" tylko tyle usłyszałem. Słabość tych ludzi została potwierdzona, nie radzenie sobie w sytuacjach kryzysowych w końcu brak odwagi żeby porozmawiać jak mężczyźni.
Po powrocie do biura postanowiłem odejść z miejsca, które wymusza na mnie łamanie moich zasad.
Nie trwało to długo, szybkie wypowiedzenie. Żadnych pytań, nikt nie zatrzymywał. Z perspektywy bardzo dobrze. Wiedziałem, że nie będą po mnie płakać, ponieważ miałem czelność wykonać plan roczny (ponoć nie możliwy), walczyć o pracowników i nie pozwalać się oczerniać. Nie pasowałem do nich.
Co zrozumiałem? Najważniejsze być uczciwym wobec samego siebie. Wobec własnych zasad i przekonań. Nie pozwolić na złamanie kręgosłupa moralnego. Dzięki temu można z dumą patrzeć w lustro. Praca to tylko praca. Raz jest raz jej nie ma, a rzeczy wyższe jak honor, godność, poczucie wartości bardzo trudno odzyskać.
Tak więc nie dajcie się !
Zapytacie jaki mam plan na przyszłość? O tym w kolejnych postach .....

wtorek, 22 marca 2016

Najpierw coś dla ducha...

"Żeby poukładać sobie życie osobiste/zawodowe najpierw należy poukładać sobie życie duchowe".
Takie zdanie usłyszane gdzieś, kiedyś przyświeca mi od dłuższego czasu. Nie mam na myśli tylko aspektów wiary, ale też przewartościowania własnych zasad, uzmysłowienia sobie co jest tak na prawdę w życiu ważne.
Na pewno nie jest to łatwy proces. Nierzadko człowiek nie jest wstanie samemu uporać się z tym zadaniem.
Choć i to nie jest wg mnie najtrudniejsze.
Z perspektywy własnych doświadczeń śmiało mogę powiedzieć, że uzmysłowienie sobie, że coś jest nie tak, że coś wymaga zmiany to 60% sukcesu. Potem jest już z górki :)
Na pewno pomaga wiara, jako ten kręgosłup etyczny od którego zaczynamy zmiany postrzegania poszczególnych aspektów życia. Relacje z rodziną, z bliskimi, podejście do pracy do otaczającego nas świata.
Sprawy mocno indywidualne. Nie ma manuala. Wskazać można pierwszy krok. Doradzić od czego zacząć.
W moim przypadku była to wiara, dzięki której oprócz poznania lepiej samego siebie, poznałem też ludzi, którzy na co dzień dają świadectwo jak żyć w zgodzie z samym sobą.
Na końcu drogi jest szczęście. Nie to materialne, ale to duchowe. Człowiek rano otwiera oczy i myśli "kolejny piękny dzień, dzień który zakończy się sukcesem, jestem szczęśliwy..."




wtorek, 1 marca 2016

Come back !

Po ponad dwóch latach przerwy, wracamy z kolejnymi postami !
Te dwa lata to zbiór kolejnych doświadczeń, wniosków, ciekawych historii.
Historii również ku przestrodze pokazujących jakim szefem nie należy być. Jak łatwo zniszczyć zespół i zburzyć morale.
Oczywiście, obok tych złych rzeczy zadziało się również wiele dobrego.
Zarówno w sferze biznesowej jak i duchowej, ale o tym i innych historiach już niedługo.

Sukces jest coraz bliżej !