piątek, 1 kwietnia 2016

"Zdrowie" psychiczne

Gdy "duch" jest już spokojny, a zasady etyczne przewartościowane, często zdarza się, że zauważamy rzeczy, których wcześniej nie dostrzegaliśmy. Złe rzeczy w pracy, w najbliższym otoczeniu czy w rodzinie.
Skupiając się na aspektach zawodowych często przekonujemy się, że zasady panujące w naszej pracy nie pokrywają się z tymi nowymi, wypracowanymi podczas uporządkowania "głowy".
Jakie mamy opcje? Odpowiedź, jest prosta: zmiany muszą postępować dalej.
Przeszedłem dokładnie taki proces. Męczyłem się strasznie pracując na etat gdy dotarło do mnie, że zasady kreowane przez moich przełożonych pozwalają na nie dotrzymywanie słowa, kłamstwo, brak szacunku dla innych pracowników, mówiąc krótko: "pełne bagienko".
Pomyślicie jak tacy przełożeni mogą trwać w jakiejkolwiek organizacji? Po prostu są właścicielami. Podlegając bezpośrednio pod Zarząd spółki nie ma wyższej instancji do której można zwrócić się o wsparcie.
No OK, to co w takim razie można zrobić? Ja wybrałem drogę zgodną z moimi zasadami. Mianowicie uczciwość czy inaczej "gra w otwarte karty". Bez owijania w bawełnę zorganizowałem spotkanie z Zarządem. Jedno, potem drugie, następnie z "pretorianami" Zarządu. Na każdym mówiłem co mi nie odpowiada i dlaczego oraz jak chciałbym to zmienić. Problem w tym, że nie byłem w ogóle zrozumiany.
Oczywiście wyuczony na kursach wiem, że za prawidłowy przekaz odpowiada nadający, no ale "come on" przecież mówiłem o oczywistościach. M.in. o tym, że jak umawiamy się na termin na za dwa tygodnie to nie można po dwóch dniach oczekiwać opracowanego materiału, rugać za jego brak czy nawet karać. O tym, że jak nas (mój oddział) Zarząd nie widzi to my nie śpimy, nie pijemy (alkoholu), nie wykręcamy gniazdek z biura czy nie robimy zakupów z żoną na mieście. O tym, że nie można oczekiwać od nowego pracownika wyników jego pracy (np. sprzedażowych) po 2 miesiącach od zatrudnienia.
Mógłbym wymieniać jeszcze długo. Znajomy kabareciarz po usłyszeniu kilku historii zapytał o wyłączność na potrzeby nowych skeczów. Z boku wyglądało to groteskowo, żałośnie, ale będąc wewnątrz było to dla mnie nie do pojęcia i przede wszystkim nie do zaakceptowania. Jako "najemnik" wynajęty do wykonania określonego zadania (rozwój oddziału w ujęcie finansowym i organizacyjnym), którego po wykonaniu okazało się, że w ogóle nie było nie mogłem pojąć jaki właściciele mają w tym interes? Sabotaż? Choroba psychiczna? Do dziś nie mam pewności.
Więcej tego typu historii opowiem w kolejnych postach bo jest tego dużo, a ja sam po przeszło miesiącu jak odciąłem się od tych ludzi już na chłodno mogę o tym opowiadać.
Jak się domyślacie po 3 miesięcznej próbie porozumienia się z Zarządem odnośnie potrzebnych zmian jadąc do centrali m.in. w temacie ustalenia "co dalej" otrzymałem informacji od organizatora spotkania, że Zarząd nie zamierza na ten temat ze mną rozmawiać bo dla niego jest to ważne "obowiązuję Cię umowa o pracę i proszę ją realizować" tylko tyle usłyszałem. Słabość tych ludzi została potwierdzona, nie radzenie sobie w sytuacjach kryzysowych w końcu brak odwagi żeby porozmawiać jak mężczyźni.
Po powrocie do biura postanowiłem odejść z miejsca, które wymusza na mnie łamanie moich zasad.
Nie trwało to długo, szybkie wypowiedzenie. Żadnych pytań, nikt nie zatrzymywał. Z perspektywy bardzo dobrze. Wiedziałem, że nie będą po mnie płakać, ponieważ miałem czelność wykonać plan roczny (ponoć nie możliwy), walczyć o pracowników i nie pozwalać się oczerniać. Nie pasowałem do nich.
Co zrozumiałem? Najważniejsze być uczciwym wobec samego siebie. Wobec własnych zasad i przekonań. Nie pozwolić na złamanie kręgosłupa moralnego. Dzięki temu można z dumą patrzeć w lustro. Praca to tylko praca. Raz jest raz jej nie ma, a rzeczy wyższe jak honor, godność, poczucie wartości bardzo trudno odzyskać.
Tak więc nie dajcie się !
Zapytacie jaki mam plan na przyszłość? O tym w kolejnych postach .....