środa, 17 sierpnia 2016

Trening ciała, trening ducha

Wiem, wiem, długo nic nie było. Nie zamierzam się tłumaczyć. Jak myślałem o blogu to nie miałem czasu przysiąść jak miałem czas przysiąść to myślałem o czymś innym. Jak to w życiu. Niemniej jednak dziś podczas treningu biegowego coś mnie naszło i jak pomyślałem tak zrobiłem. Siedzę i piszę.
Mianowicie: dobrze zauważyliście powyżej "treningu biegowego". Oczywiście nie trudno się domyślić złapałem bakcyla i wpadłem po uszy. Po zapisaniu się na Dobczycką "dychę" rozpocząłem profesjonalny trening z trenerem personalnym. W tygodniu trzy treningi biegowe (dwa na siłę biegową i jeden długi wybieg) oraz trening cross fit. Ogólnie bomba. Zastanawiałem się jak wytrzyma organizm, ale pod opieką profesjonalnego trenera nie doskwiera mi nic. Oczywiście oprócz treningów jest również dieta. Całość zaowocowała średnio kilogramem na tydzień w dół oraz faktem, że dziś np. długi wybieg to już 15 km. Po debiutanckim starcie w Dobczycach, trener namówił mnie do kolejnego kroku. Jako, że podstawą każdej zmiany jest wyznaczanie sobie celów pośrednich, moim następnym jest Królewski Półmaraton Krakowski. Dobrze widzicie ! pełne 21,975 km !!! nice :)
OK, OK, pochwaliłem się, ale do puenty. Jak w temacie napisałem tak też myślę. W moim przypadku obecnie nie wiem co trenuję bardziej: ciało czy ducha? Czy osiągnięciem moim dziś było przebiegnięcie 15km czy nie poddanie się pokusie odpuszczenia przez 91 min ciągłego biegu?
Tak naprawdę jedno i drugie, ale co jest dla mnie ważniejsze? Myślę nad tym często i coraz częściej zdaję sobie sprawę, że najważniejszy jednak jest duch/rozum/umysł/samodyscyplina/siła woli/konsekwencja. Wybierz sobie odpowiednie. Dla mnie każdego z osobna po trochu oraz wszystkiego na raz, zamiennie. Nie jest prawdą, że ćwiczę ducha od niedawna, robię to już od dłuższego czasu. Mocny przełom nastąpił w marcu, na tydzień przed Wielkim tygodniem, kiedy kierowany ambicją, a potem potrzebą wewnętrzną wyruszyłem w moją pierwszą EDK czyli Ekstremalną Drogę Krzyżową. 42 kilometry marszu w nocy przez lasy, łąki, bezdroża. Prawdziwy test siły każdej ! siły organizmu, nóg, siły woli i każdej innej jaką potraficie sobie wyobrazić i coś jeszcze: mimo, że maszerowałem z żoną i sąsiadem to większość marszu odbywała się w milczeniu. Pomyśl. Zostajesz sam/sama na 10 godzin w nocy gdzieś na ścieżce. Oczywiście całość trasy to w moim przypadku 13 godzin, ale ostatnie 3 godziny, żeby dać radę wspieraliśmy się na wzajem rozmową, żeby na chwilę chociaż zapomnieć o bólu. I przez te 10 godzin najgorszym wrogiem nie jest zimno, wilgoć, głód czy nawet ból nóg, a potem każdej kosteczki od pasa w dół. Najgorszym wrogiem jest umysł, który nieustannie szepce: odpuść, na co Ci to, daj se spokój. Ta noc to była pierwsza poważna bitwa wygrana przeze mnie z samym sobą. Oczywiście wcześniej były inne jak np. rzucenie papierosów, zmiana toksycznej pracy, zmiana otoczenia, ale wtedy raz że nie wiedziałem do końca o co toczy się gra, a dwa miałem dużo wsparcia od najbliższych, którzy wspierali mnie ile mogli. Tu całkowicie sam przed sobą i z samym sobą. Wygrałem. O 11 rano doszedłem do celu. Zmordowany, ale szczęśliwy. W duchu popłakany (no bo przecież faceci nie płaczą;) ) ze szczęścia, wzruszenia i poczucia osiągnięcia celu bez porównania do wszystkich wcześniejszych.
Od tamtego czasu zdecydowanie łatwiej przychodzi mi toczyć potyczki z samym sobą. Może dlatego bieganie póki co przychodzi mi łatwo. Każdy kilometr biegu, każdy jego metr toczę walkę sam ze sobą. Hartuję się. Przydaje mi się to każdego dnia. W walce z pokusami, w wychowywaniu dzieci, w związku. Chcę ćwiczyć dalej moje ciało, ale tak naprawdę wiem, że to środek do ćwiczenia ducha.
Zastanów się jak się ma Twój duch. Czy jest dla Ciebie równorzędnym przeciwnikiem? Czy może jest Twoim "tyranem", a może nawet nie wiesz o jego istnieniu bo tak Cię zniewolił? Zastanów się.
Przyda Ci się ta wiedza i ta siła do życia w taki sposób, że zawsze z dumą będziesz spoglądać do tyłu.
NIE PODDAWAJ SIĘ !!! WALCZ !!! WYGRAJ !!!